Przepis na wspólnotę? Zanim się zaprzyjaźniliśmy, długo razem milczeliśmy – mówią. Przyprowadziło ich do Małuszyna pragnienie spotkania – z sobą, z Bogiem, z ludźmi. I wielki głód ciszy.
Wokół studni
Hanka Kołodziej do Małuszyna trafiła z koleżanką. – Myślałyśmy od pewnego czasu o jakichś rekolekcjach. „Fajnie by było, gdyby się na nich nie gadało” – stwierdziłyśmy. Znalazłam informację o spotkaniach w Małuszynie. Zadzwoniłyśmy, przyjechałyśmy. Zaczęło się… burzliwie – dodaje z uśmiechem, wspominając pertraktacje dotyczące wyboru pokoju. Wkrótce przestało to mieć znaczenie. – Uczestniczyłam przedtem w rekolekcjach oazowych, studiowałam teologię. Ale tu przeżyłam coś, czego nie doświadczyłam nigdzie indziej – mówi. – Zostałam zaskoczona tym, jak można rozmawiać z Bogiem. To dopiero jest rozmowa! Uczę się jej wciąż, zwłaszcza poprzez proponowane tu medytacje. A cisza to ułatwia. Gdy rozmawiam z człowiekiem, patrzę mu w oczy, widzę jego reakcje. Z Bogiem rozmawia się inaczej. Trzeba wysiłku, by wejść w dialog, by nastawić swoje wnętrze na kontakt z Nim.
Hanka, jako matematyczka, mówi, że doświadczyła, jak dwa „rozdzielne zbiory”, Bóg i nasze życie, zaczynają się spotykać. – W Małuszynie chyba po raz pierwszy w życiu adorowałam Najświętszy Sakrament przez dwie godziny. Czas jakby przestał istnieć. W domu, nawet gdy się pójdzie do kościoła na adorację, zaraz przychodzi człowiekowi do głowy, że ziemniaki trzeba kupić, psa wyprowadzić. W Małuszynie jest inaczej. Telefon wyłączony, dom daleko. Jest się dla Boga, a w Nim dla ludzi.
„Pustynię upiększa to, że gdzieś w sobie kryje studnię” – słowa Małego Księcia znalazła kiedyś siostra Jana wplecione w urodzinową dekorację, jaką przygotowali jej rekolektanci. Wiedzą, że małuszyńska „pustynia” nie jest celem samym w sobie.
– Przez ciszę docieramy jakby do ukrytego źródła. Ona stwarza sprzyjające środowisko, ale dla mnie ważniejsze od niej jest milczenie – to, co zależy od człowieka, od naszej woli. Ono prowadzi do spotkania – z sobą, z Bogiem, ale też z drugim człowiekiem. W pewnej chwili już się tej ciszy nie czuje – mówi Ela Jurkiewicz. Wcześniej przeżywała rekolekcje w milczeniu, ale wiązało się to z długimi wyprawami. Podobne doświadczenie miała Anna Zielińska, która najpierw znalazła swoją „pustelnię” dość daleko od domu. W 2011 r. obie trafiły do Trzebnicy, potem do Małuszyna. – Okazało się, że cisza jest tak blisko – mówią.
Najpierw się wyśpij
Tak, ten wymiar rekolekcji też jest bardzo ważny – powtarzają dziewczyny. – Człowiek czuje, jak bardzo jest zmęczony, dopiero gdy zaczyna odpoczywać – zauważa s. Jana. – Bywają osoby, które wchodzą w ciszę z tęsknotą, miłością, niemal otulając się nią jak ciepłym kocem w zimowy dzień. A są i takie, którym trudno wejść w milczenie. Nawet jeśli coś człowiekiem miota w środku i jest on w stanie zakosztować jedynie skrawka ciszy, to i ta drobina bywa bezcenna. Pozwala usłyszeć samego siebie, spróbować wypowiedzieć się – bo istnieje możliwość rozmowy indywidualnej.
Do Małuszyna przyjeżdża się zwykle w piątek po południu. – Około 17.00 jest wstępne spotkanie – przedstawiamy się, każdy mówi o sobie tyle, ile chce – wyjaśnia Ania. – Potem są kolacja i Msza św., po której zaczyna się milczenie. Wieczorem odbywa się wprowadzenie do pierwszej medytacji, na podstawie podanego fragmentu słowa Bożego. Każdy odprawia ją sam następnego dnia. – Często długo po przyjeździe kołaczą się nam w głowie różne sprawy, problemy z pracy. Mija trochę czasu, zanim zatrzyma się w nas jakiś wewnętrzny pociąg. Bywa, że „wyhamuje” dopiero w sobotę wieczorem – mówi Ela. – Ale nawet jeśli większość rekolekcyjnych dni wypełnia takie wyhamowywanie, to i tak warto. W sobotnim programie są Msza św. i adoracja, okazja do spowiedzi, dwie konferencje – głoszone przez zaproszonego kapłana, wprowadzenie do kolejnej medytacji, dużo czasu na indywidualną modlitwę. – W niedzielę plan rekolekcyjny trwa do obiadu. Już przed nim kończy się milczenie – jest czas dzielenia się. Po posiłku można jeszcze zostać, porozmawiać. Warto do końca trwać przed Bogiem. Nieraz się przekonałam, że na sam koniec czasem On coś dla człowieka chowa – dodaje Ania.
Grupa uczestników rekolekcji liczy kilkanaście, najwyżej nieco ponad 20 osób, różnej płci, w różnym wieku. Bywają ludzie z Warszawy, Gliwic, a nawet znad morza. Program jest „luźny” – by była przestrzeń dla osobistego bycia z Bogiem, dla odpoczynku. Hanka podkreśla, że spotkanie z Nim odbywa się też poprzez kontakt z przyrodą. Gdy człowiek milczy, ona… gdacze, miauczy (są tu koty i kury), śpiewa po swojemu. Można wyjść w pole, a nocą oglądać gwiazdy na niebie wolnym od miejskich świateł. W niedzielę wyjeżdża się do domu, będąc wyciszonym i poukładanym albo… wręcz przeciwnie. – Czasem przychodzi uczucie „rozwalenia” – dodaje s. Jana – gdy pęka w człowieku coś, co okazało się iluzją, fałszem, czego nastawiało się na piasku. I trzeba podjąć trud spotkania z tymi ruinami.
Razem lepiej się milczy
– Zanim się zaprzyjaźniliśmy, długo razem milczeliśmy. Spotykaliśmy się kilka razy w roku, więcej milcząc niż rozmawiając. I tak zrodziła się głębia prawdziwych więzi. Tworzyły się w ciszy, w geście, w modlitwie za siebie nawzajem – wspomina Ela. – O wiele łatwiej milczy się we wspólnocie – mówią niemal chórem. Ona nadaje pewien rytm, podtrzymuje w razie kryzysu. – Kiedy przejmowałam przełożeństwo, ważne było dla mnie, by to był dom – dla sióstr i dla tych, którzy będą się tu pojawiać – podkreśla s. Jana. – I on naprawdę powstał. Co więcej, jako owoc rekolekcji w ciszy narodziła się wspólnota osób, które dalej chcą się formować, wspólnota DOM-u. – W jej ramach spotykamy się raz w miesiącu, w sobotę. Zaczynamy Mszą św., adoracją lub filmem. Słuchamy konferencji (obecnie rozważamy kolejne sakramenty), jest czas dzielenia się w grupach. Odkryliśmy, że razem ciekawiej jest iść do Boga – twierdzi Ela.
– Do wspólnoty DOM-u należy około 20 osób, w wieku od 2 do 88 lat – mówi s. Jana. – Zawiązała się w sierpniu br. Jest otwarta dla każdego – należą do niej także osoby ze związków niesakramentalnych. Chcemy szukać Boga tam, gdzie aktualnie jesteśmy, razem Go słuchać i iść dalej. Nie wchodzimy na poziom „górnego C”. Ważne, by uznać: Taki/taka teraz jestem, taki/taka przed Tobą, Boże, stoję. Zaczynam od tego poziomu, na którym się znajduję, a nie na którym chciałabym być…
Siostra wyjaśnia, że do Małuszyna przyjeżdżają zarówno osoby świeckie, jak i konsekrowane – także na rekolekcje indywidualne, bez grupy. Istnieje możliwość rozmowy, towarzyszenia. Tematy spotkań grupowych wynikają z potrzeb uczestników.
– Na początku grudnia będziemy przeżywać dni z Matką Bożą pod hasłem „Na koniec moje Niepokalane Serce zwycięży”, 2–4 lutego – rekolekcje dla „poranionych i pogubionych”. W planach jest spotkanie dłuższe, 5-dniowe rekolekcje w dynamice lectio divina. Wspólnie chcemy przeżyć też noc sylwestrową – z zabawą, godzinną adoracją w ciszy i Mszą św. o północy. Można by wiele opowiadać – o klimatycznej małuszyńskiej stodole, oryginalnym dzwonie czy pięknej ikonie św. Jadwigi autorstwa Ewy Jackiewicz. Hanka, gdy pozostała z siostrami na Wielkanoc, usłyszała: „Jesteś nasza”. Małuszyn wciąga – w ciszę i wspólnotę.
red. Agata Combik